top of page

Rolling Stones

Zaktualizowano: 17 wrz 2018



Stonesów, w przeciwieństwie do fortepianu nie da się zasłonić.



 

CD and DVD Cover

Pomysł połączenia imprezy rockowej z motywami cyrku był pomysłem Micka Jaggera. Do udziału w tym projekcie Rolling Stones zaprosili Johna Lennona z Yoko, Taja Mahala, Jethro Tull, The Who, Marianne Faithfull, Erica Claptona, Mitcha Mitchella. Wydarzenie było filmowane, a film miał być pokazany przez BBC a później w kinach. Mick Jagger zatrzymał taśmy i nie zgodził się na to. Różne czytałem plotki na temat przyczyn tego braku zgody. Nie chcę ich powtarzać. Sądzę że, tak jak mówi, Sir Jagger uznał, iż materiał jest słaby i trzeba imprezę powtórzyć i nagrać na nowo. Nie doszło do tego z powodu śmierci Briana Jonesa. Mick zgodził się na wydanie płyty audio a później filmu, wiele lat później [część materiałów odnalazł wśród starych gratów przechowywanych w piwnicy]. I tak płyta CD ukazała się w roku 1996, a film dopiero w 2004. Rock And Roll Circus to ostatni publiczny występ Briana Jonesa. Eric Clapton zagrał po świeżym rozpadzie The Cream. Jethro Tull opuścił właśnie Mick Abrahams i Jethro musieli pożyczać basistę. Ale to właśnie tutaj Anderson po raz pierwszy zagrał stojąc na jednej nodze. Specjalnie na potrzebę tego koncertu John Lennon, Eric Clapton, Keith Richards i Mitch Mitchell [perkusista Hendrixa] utworzyli grupę The Dirty Mac, która zagrała kilka świetnych kawałków.

Z.L.

Nie tylko muzyka, jest tez DVD. Kapitalne są np. "rozmówki" Jeggera z Lennonem. A w dodatkach świetne wywiady. Zagorzałym fanom polecam też książkę:


Mick Jagger planował, że Rock and Roll Circus wyruszy w trasę po USA wynajętym pociągiem. Pomysłu nie zrealizowano, ale został wykorzystany rok później w Kanadzie. Był to "Festival Express".





 



To trudne, bardzo polityczne kino. Obraz typowy dla schyłku lat 60-siątych. Krytyka zachodniej demokracji. Swoista intelektualna rewolucyjność. Mocno lewackie sympatie itp. itd. Dużo by pisać... Przez cały film ze scenami na różnych planach, przeplata się nagrywanie w studio jednego utworu. "Sympathy For The Devil" właśnie. Godard miał inną koncepcję zakończenia filmu. Utwór Stonesów miał nie wybrzmieć do końca. Producent miał inne zdanie i ku ogromnemu niezadowoleniu reżysera postawił na swoim. No i jeszcze może to: W trakcie nagrywania przez Stonesów utworu, w studio wybuchł pożar. Rolling Stones wzięli udział w gaszeniu. W filmie nie zostało to wykorzystane, choć nakręcane było cały czas.



 



Schyłek lat sześćdziesiątych. Okres ogólno- światowego buntu młodzieży przeciw zastanej rzeczywistości. Epoka hippisów. Właśnie niedawno skończył się festiwal Woodstoock. Trasa Rolling Stones w USA miała być włączeniem się Kamieni w ten nurt. Skończyło się tragicznie. Kamera, naprawdę "chłodnym okiem" pokazuje to, co działo się na koncercie Rolling Stones w Altamont, Kalifornia. To miało być "drugie Woodstoock" ale nie wyszło. Awantury i wsród widzów i na scenie. Hippisi, naprawdę już przesadnie otwarcie ćpający i równie otwarcie uprawiający seks. Rolling Stones jako ochroniarzy wynajęli gang Aniołów Piekieł. No i ta motocyklowa banda faktycznie otworzyła wrota piekieł. "Ochrona" stała się pretekstem do wyładowania agresji. Skończyło się tak, że jednego z widzów [czarnoskórego 18-sto latka] uspokoili ostatecznie. Obdukcja nie była w stanie wykazać czy chłopak zmarł od uderzeń i kopniaków czy od ran zadanych nożem jednego z ochroniarzy. Mick Jagger kilkakrotnie apeluje o spokój a w końcu Stonesi uciekają z miejsca wydarzeń helikopterem. Taki jest finał wydarzeń. Wcześniej jednak nic tak tragicznego końca nie zapowiada. Kamera towarzyszy zespołowi w trasie. Świetna jest scena jamowania w hotelu. Film bardzo wart poznania. Interesujący materiał znajdziecie też w książeczce dołączonej do filmu. Po tym wydarzeniu prasa amerykańska oglosiła "koniec epoki miłości i pokoju". Na Rolling Stonesach nie zostawili "suchej nitki", wszystko miało być winą głupoty i nieodpowiedzialności zespołu. Polecam film. W przeciwieństwie do pokrętnych manipulacji Godarda, to jest prawda czasu.

Z.L.


 

Amerykańskie koncerty Rolling Stones z 1972 roku były dystrubuowane dość dziwnie. W 1974 został pokazany w wielkich kinach głównych amerykańskich miast. Bilety były raczej drogie a pokazy miały być "elitarne". Potem film zniknął. Jedynie w latach 80-siątych pokazała się niepełna i półlegalna wersja video w Australii. Producent "siadł" na nim mocno i prawa autorskie udało się odzyskać Stonesom dopiero w 1998 roku. Zremasterowany film na DVD powstal w 2010. Produkcja otoczona byla "czułą" merytoryczną i konsultacyjną opieką Micka Jaggera i Keitha Richardsa. To świetny koncert. Mocne i drapieżne Stonesowskie granie. Bardzo ciekawe wersje utworów, które tak dobrze znamy. Grają: Mick Jagger - wokal, harmonijka Keith Richards - gitara, wokal Mick Taylor - gitara [myślę, że parę razy was tu zaskoczy] Bill Wyman - gitara basowa Charlie Watts - perkusja I goście: Nicky Hopkins - fortepian Bobby Keys - saksofon [świetny] Jim Cena - trąbka i puzon Ian Stewart - fortepian w "Bye Bye Johnny"


Czy na pewno znacie Brown Sugar? Ten ciemny ekran na początku jest pomysłem reżyserskim. Tak zaczyna się film.



 

Pierwsze kroki zespołu reklamowane były przez periodyk jazzowy.



Czyli regularne koncertowanie w klubie jazzowo-bluesowym. Tak wtedy nazywał się zespół. Litera 'g' pojawiła się w nazwie w połowie 1963 roku.


Program festiwalu jazzowo-bluesowego Rok 1964.



 

No i jak to bywa w przypadku "historycznych" wydarzeń, mamy kontrowersję co do daty powstania zespołu. Ta publikacja ukazała się w U.K. 13 czerwca 2012 roku, czyli w dniu gdy Stones [jak chcą media] skończyli 50 lat.


Bill Wyman wspomina, iż zespół zaistniał z początkiem maja [jeszcze bez niego], Keith Richards natomiast uważa, iż Stonesi obchodzili 50-siątkę w kwietniu.


 

Mick i Keith znają się od szkoły podstawowej.

Chyba bez problemu poznacie obu panów. Sporo urody zachowali do dzisiaj.


Trochę o sesjach nagraniowych Stonesów:


Pierwszą sesję nagraniową [dzięki Kornerowi] mieli Rolling Stones od 28 stycznia do 2 lutego 1963 roku. Było to w Londyńskim studio należącym do wytworni IBC.

Stonesi nagrali wtedy:

"Didley Daddy" i "Road Runner" McDaniela," Bright Lights, Big City" Reeda , "I Want To Be Loved" Dixona, "Crackin'up" McDaniela i "Honey What's Wrong" Reeda.

Bardzo dziś trudno o te nagrania.

Pierwszą kompozycję własną Stonesów nagrano dla Decca w sierpniu 1963 roku. Był to utwór spółki Richards - Jagger "It Should Be You". Był dziesiątym kawałkiem nagranym przez Stonesów. Potem kapela długo nagrywała covery i cudze kompozycje. Dopiero w lutym 1964 zespół nagrał w Regent IBC kompozycję Jaggera - Richardsa "Tell Me" ["Youre Coming Back"] Był to trzydziesty, nagrany przez nich, utwór. Keith przez pewien czas podpisywał kompozycje jako Richard. S na końcu nazwiska mu się przejściowo nie podobało.


Pierwsza kompozycja Stonesów (ależ to było prościutkie!)




 

List Micka Jaggera do Andy'ego Worhola


Efektem końcowym tej korespondencji była oprawa graficzna płyty:




Portret Micka Jaggera autorstwa Worhola:



Mick i Andy w "Fabryce" Worhola.

 

Pewnej lutowej nocy w 1962 roku w Ealing Jazz Club w Londynie zagrała grupa The Ramrods z liderem Elmo Levisem. Wśród widzów byli dwaj kumple ze szkolnej ławy, Keith Richards i Mick Jagger. Występ zrobił na nich spore wrażenie, a szczególnie spodobał im się lider kapeli. Panowie dogadali się bez problemu i takie były początki The Rolling Stones. Elmo Levis to był pseudonim Briana Jonesa. Rolling Stones, podobnie jak wielu innych młodych miłośników bluesa, [a wielkie to później były nazwiska] spotykali się w Marquee Club gdzie, pod opieką Alexisa Kornera, mogli swobodnie pograć i rozwijać talent. Jeżeli miałbym wymienić tylko jedno nazwisko człowieka, któremu zawdzięczamy rewolucję rhytm & bluesa i rocka, bez wahania wymieniłbym Alexisa. Jego biografia to historia tej muzyki.


Alexis Korner w Marquee Club.

Latem 1962 roku grupa Kornera - The Blues Incorporated musiała odwołać koncerty w Marquee. Alexis zaproponawał Stonesom zastępstwo. I tak Rolling Stones zadebiutowali publicznie 2 lipca 1962 roku. A zagrali: Mick Jagger, Keith Richards, Brian Jones, Ian Stewart, Dick Taylor i Tony Chapman (perkusja).

Znajomość, a jak pisze Keith, przyjaźń z Kornerem, miała jeszcze jeden skutek. W Blues Icorporated grał młody a wyśmienity perkusista Charlie Watts. Po odejściu Chapmana, Stonesi spoglądali nań bardzo ochoczo. Bez wzajemności. Charliemu nie podobała się początkowo ani kapela, ani to co grali. W końcu jednak, podobno z udziałem Alexisa, dał się przekonać. Jak widać  bardzo skutecznie.


 

Po latach w Marquee


Koncert w sławetnym Marquee Club. 26 marca 1971 roku.




Płyta.



 

W piątek, 10 września 1963 roku Rolling Stones zajechali pod Studio 51 w Soho


i weszli do studia


Mieli nagrać nowego singla i koniecznie potrzebowali przeboju. I tu mam dwie wersje zdarzeń:

Nr.1 gazetowa [ "New Musical Express"] Mick Jagger poprosił Johna Lennona o skomponowanie przeboju dla Rolling Stones. Panowie omówili sprawę przy drinku i tandem Lennon-McCartney pojawił się w studio 51 z gotową kompozycją.

Nr.2 Oldhama: Nagranie się nie kleiło. Brakowało pomysłu. Czasem bywają takie dni. Oldham wyskoczył na "kawę"i niedaleko Leicester Square zauważył wysiadających z taksówki Lennona i McCartneya. Postanowił zwrócić się do nich o pomoc. Opinię mieli taką, że cokolwiek napiszą musi stać się przebojem. Jak wspomina, chłopaki byli nieco wstawieni i w świetnych humorach. Udali się razem do studia i Beatlesi "nieomalże na kolanie" napisali przebój dla Kamieni. Był to "I Wanna Be Your Man". Dalej poszłooooo. Brian zagrał na gitarze ze szklaną rurką na palcu. Był to pierwszy slide w historii stonsowskiej fonografii. Brian powiedział, że to w hołdzie dla Elmore'a Jamesa, za którym przepadał. Keith też zagrał parę świetnych riffów. A w przerwach w pracy zabawa była przednia. Paul, leworęczny, wziął bas Billa i w odwróconej pozycji zagrał kilka popisowych numerów. Brian zabrał mu instrument i z pomocą rurki na palcu zagrał niesamowitą improwizację. Slide na basie. "I Wanna Be Your Man" ukazało się na singlu 1 listopada 1963 roku. Na stronie "B" znalazł się cover "Green Onions" Bookera T. Opinie o " I Wanna Be Your Man" w wersji Rolling Stones były dość sprzeczne. Przytoczę niektóre: " Niezle rockowe smaczki. Bardzo ciekawe solo gitary i świetny wokal" Record Mirror.

"Świetna, jak zwykle kompozycja Lennona - McCartneya. Materiał na pewny przebój" New Musical Express.

"Jak dlugo jeszcze znosić będziemy źle zagrane, kakofoniczne dźwięki. To przykład jak można niemiłosiernie zamordować dobrą kompozycję." Albert Hand. Wpływowy dziennikarz muzyczny. Prezes Elvis Presley UK Fan Club.


Miał to być przebój specjalnie dla Stonesów, ale The Beatles nagrali go również. Ich zabawka, ich prawo...

 

W 1962 to Stonesi byli naprawdę biedni jak "kościelne myszy". Dosłownie przymierali z głodu i zimna. Uliczne granie ratowało ich często bardziej niż występy w klubach i pubach. Keith wspomina, że kiedyś cała kapela zarobiła w pubie 6 funtów i po piwie, a on dostał jeszcze paczkę fajek i to był sukces. Brakowało na wszystko. Mick i Keith mieli problemy z zapłaceniem czynszu za wynajmowaną "norę zimną jak Grenlandia". Brian też tam pomieszkiwał. Problemy finansowe były powodem konfliktów w zespole i omal nie skończyły się rozpadem kapeli. Ale Stonesi mieli szczęście. Spotkali Andrewa Looga Oldhama. Oldham obiecał im, że będzie kasa i będą sukcesy. Wie jak osiągnęli sukces The Beatles i wie co robić. Warunkiem było podporządkowanie się kapeli jego zaleceniom. Umowę podpisano. Oldham słowa dotrzymał, ale Stones też. Zaskakuje to, gdy ma się świadomość że Mick i Keith bardziej skłonni byli dać komuś w zęby niż dostosować się do jakichś zaleceń. Szczególnie Keith "cierpliwość" miał maleńką. Było to często powodem niemałych problemów. Ale "sukcesy pedagogiczne" 19-sto letniego Oldhama były imponujące i na sukces nie trzeba było długo czekać. Wkrótce skończyło się biedowanie i wyskrobywanie po kieszaniach drobnych by zrobić "ściepę" na taksówkę, gdy granie wypadło dalej.


A już w 1966 Stonesi jeździli luksusowymi furami.


Mick w sportowym Aston Martin DB6. Niemiłosiernie go poobijał i majątek wydawał na mandaty. Keith w luksusowym Bentleyu, a Brian Jones w limuzynie Rolls Royce'a. W porywach miewał kierowcę.

Oldham pilnowal interesu w każdym aspekcie. Nawet w życiu bardzo prywatnym muzyków. Np. ślub Charliego musiał być cichy i bardzo tajny. "Nie afiszuj się bracie z tą żoną, bo stracisz tysiąc fanek. Nie przyjdą na koncert, a co gorsze nie zmuszą taty do kupienia płyt..."

Oldham pozbył się też z zespołu Iana Stewarta. Powiedział, że Stewart jest strasznie brzydki i psuje Stonesom wizerunek. Chłopak szczery do bólu. Pozwolił Ianowi grać w studio i być pomocniczym menagerem w trasie. "Byleś się nie pokazywał z tą gębą." (cytat)


 


Ian Stewart rozpoczął naukę gry na fortepianie w wieku czterech lat. Pięcio-letni Ian dawał już koncerty rodzinne. Nic wielkiego, ale dało się słuchać. W wieku 13-stu lat grał w zespole jazzowym na fortepianie i banjo. Przed Rolling Stones Ian grał w trzech zespołach muzycznych.


 

Zaskakujące jak twardy i bezwzględny w interesach potrafił być ten miło usmiechnięty chłopiec. Jego metody często niezbyt różniły się od "obyczajów zawodowych" sławetnego Dona Ardena. {Też otaczali go mało sympatyczni "ochroniarze"}. Panowie znali sie zresztą i mieli wspólne interesy. Andrew Loog Oldham bardzo pomógł w zaistnieniu Stonesów na szerokim rynku muzycznym. Wynegocjował też świetne warunki z Decca Records. Ale najpierw przekonał zarząd Decca do podpisania umowy. Wypomniał im bląd jaki zrobili "wyrzucając za drzwi" The Beatles i ile pieniędzy Decca na tym straciła. Powiedział, że przyprowadza im zespół, który niedługo będzie słynniejszy od Beatlesów. Fakt, że o siebie też solidnie zadbał. Do 1967 był producentem wszystkich płyt Stones i zarobił na tym nieźle. Ale zarobili wszyscy. W 1966 roku układy między The Stones a Oldhamem popsuły się bardzo. Przyczyną były zapewne kłopoty Oldhama z narkotykami, zmiennne nastroje, napady agresji i depresji. No i po którejś, kolejnej awanturze Andrew zdecydował się "sprzedać" Rolling Stones. A Stonesi. No...... Nagrana przez nich piosenka " na cześć" Oldhama jest miejscami nieco złośliwa.


Jedno z haseł reklamowych Oldhama: "Rolling Stones - chłopaki których twoi starzy kochają nienawidzieć"


 

Poznajecie?



 

Mick lat siedem.


Oto, co mówił na temat wokalnej kariery Micka jego ojciec: "Mike od najmłodszych lat lubił śpiewać. Słuch miał bezbłędny. Potrafił powtórzyć każdy zasłyszany w radiu kawałek. Te, które mu się spodobały zapamiętywał i podśpiewywał często. Było to jednak takie domowe śpiewanie. Mike nigdy nie uczył się śpiewu. Nie był w żadnym szkolnym chórze. Dopiero w szkole średniej zaczął śpiewać z kolegami. Ale i tam bywało różnie. Czasem wracał załamany i narzekał, że nie umie śpiewać. Grali po domach. Najczęściej u Taylora. Od niego też kiedyś Mike wrócił mocno zrezygnowany. Matka Dicka powiedziała, że Mike nie umie śpiewać i nie da się tego słuchać." A skąd ten Mike? Zacytuję brata Micke'a, Chrisa Jaggera: "On nienawidził imienia Mick. Mówiliśmy do niego Mike. Mick mówiłem tylko wtedy, gdy chciałem go wkurzyć. Strasznie się wtedy wściekał." Mike to imię idiomatyczne, można je też przetłumaczyć jako fajny kolega, kumpel. W szkole średniej


w Dartford Grammar School Mick miał świetne wyniki. Miał ogromny talent do języków. Francuski opanował błyskawicznie. Ale zasłynął jako sportowiec. Był w szkolnej reprezentacji koszykówki. Świetnie biegał i plywał. I ojciec i trener zachęcali go do kariery sportowej. Ojciec opowiadał, że Mick był znakomitym lekko atletą. Jemu jednak taka kariera nie odpowiadała.


Łatwo poznacie Micka. To zdjęcie reprezentacji przed międzyszkolnymi mistrzostwami.

We wrześniu 1957 roku Mick po raz pierwszy wystąpił w telewizji. Ale nie śpiewał. Wraz z ojcem wystąpił w cyklicznym programie BBC Seeing Sport. Zaprezentowali wspinaczkę skałkową. Później Mick pokazał jak rozbić biwak. Jak rozłożyć szybko namiot i jak przygotować na biwaku ciepły posiłek. Ale przecież najważniejsze są sprawy muzyczne. W szkole Datword starsi koledzy Micka, David Soames i Mick Turner założyli zespół. Mick chciał z nimi śpiewać. Po przesłuchaniu powiedzieli mu, że śpiewa dziwacznie i się nie nadaje. No i dzięki temu przeszli do historii. W 1956, na początku szkoły Mick zaprzyjaźnił się z Dickiem Taylorem i z kilkoma innymi kolegami założyli "zespół domowy". Dick był synem bardzo wziętego hydraulika posiadającego własny zakład. Pieniędzy mu ojciec nie skąpił i chłopaki mogli kupować wszystkie nowości płytowe. Mick wspomina, że to Dick zapoznał go z muzyką amerykańską. Z bluesem i Rytm and bluesem. Pod koniec szkoły Mick Jagger pracował na pół etatu jako sprzedawca lodów. Z takiego wózka-lodówki doczepionego do roweru sprzedawał lody pod biblioteką miejską. Kiedyś loda kupił od paru lat nie widziany Keith Richards. I tak się zaczęło. Mick poznał Keitha z Dickiem Taylorem. Panowie przypadli sobie do gustu. Keith wspomina, że Dick był pierwszym kumplem z którym grał. Początkowo grali w dwójkę. Śpiewał Keith i on też zbierał drobniaki do kapelusza. Mick dołączył trochę później.


Uliczne granie. Na zdjeciu Dick Taylor and Keith duck-walk.

Keith opowiada: .....Kaczy krok mieliśmy nieźle wyćwiczony. Gralismy sporo Berry'ego...[Wtedy zdecydowanie numer jeden dla Keitha]


 

Mick jako rewolwerowiec Ned Kelly




 

Parę słów o Charliem Wattsie, bo to obok Jaggera sportowca drugi Stones, który nie spełnił oczekiwań. Charlie ma wielki talent plastyczny. Jak opowiadała jego matka, już w wieku przedszkolnym zadziwiał artystycznymi umiejętnościami.



W szkole podstawowej Charlie dostał kilka nagród za malowanie wlaśnie. Skończył Harrow Art School. To taki odpowiednik naszego Liceum Plastycznego. A skoro i tam sie wyróżniał, zorganizowano mu wystawę i nauczyciele byli pełni uznania, na pewno był dobry. Harrow to bardzo renomowana szkoła. I rodzice i nauczyciele pewni byli, że Charlie Watts będzie artystą malarzem. On jednak wolał zostać Stonesem. Matka Charliego opowiada, że jedynym instrumentem, który Charlie opanował do czasu spotkania z perkusją, był gramofon. Kiedyś dostał używane banjo, ale palce nigdy nie trafiały na właściwe progi. Nie potrafił zagrać żadnej, nawet prostej melodii. Szybko go to znudziło i zniechęciło do grania na czymkolwiek. Od najmłodszych lat fascynował go rytm. Sztućcami kuchennymi, a później własnoręcznie wystruganymi pałeczkami "tłukł we wszystkie meble". W 1955 roku, czternastoletni Charlie dostał na gwiazdkę perkusję. I to było właśnie TO. Strzał w dziesiątkę. Charlie opanował instrument błyskawicznie. Jeszcze raz zacytuję matkę perkusisty: "W domu było dużo płyt jazzowych. Charlie słuchał ich i naśladował perkusistów. Interesowało go to bardzo. Opowiadał o stylach gry. Różnicach między nimi. Miał swoich ulubieńców. Oczywiście wszystko to ilustrował nam praktycznie, na swojej perkusji".


 

Charlie w londyńskim Olimpic Studios Kwiecień 1967 rok.



Tabla i afrykanski bęben mister Wattsa.


 

Keith z synem Marlonem w sklepie z fortepianami


Keith nie znosił dyscypliny. Nie cierpiał więc żadnej szkoły i żadnej pracy. Ze szkołą podstawową jakoś poszło, ale w średniej zaczęły się "schody". Jak w większości brytyjskich szkół [obecnie też] mundurek był obowiązkowy. A Keith uparcie przychodził w jeansach, lub jakichś dziwacznych różowych spodniach. Do tego buty z długimi szpicami i na obcasie i kolorowe koszule. Czasem zakładał do tego marynarkę od mundurka i wtedy zażarcie się wykłócał, że wszystko jest OK. Do tego, jak wspominał dyrektor szkoły, "zawsze był jakoś tak rozczochrany". Był często relegowany ze szkoły, co go specjalnie nie martwiło, bo i tak głównie wagarował. Trzecią klasę powtarzał, ale i tak nie do końca, bo w trakcie wylali go na amen. Na prośbę matki, dyrektor znalazł jednak dla pana Richardsa inną, mniej wymagającą [szczególnie w zakresie dyscypliny] szkołę i tą udało się Keithowi skończyć bez poślizgów.


Dziadek Keitha Gus Dupree grał na kilku instrumentach. Podstawowymi były gitara i saksofon. Z żoną, pianistką, założyli zespół country, podobno całkiem niezły. Byli nawet w trasie w USA. Keith przy każdej wizycie próbował zapoznać się z gitarą. Dziadek jednak nie pozwalał. Przeganiał wnuka, pokrzykując, żeby nie dotykał, bo popsuje. Na 15-ste urodziny matka kupiła mu gitarę. Dziadek nauczył go kilku podstawowych akordów, ale wszystkiego Keith nauczył się sam. Jest absolutnym samoukiem. W szkole średniej, za uzbierane pieniądze kupił sobie komisowy saksofon. Przez pewien czas ćwiczył pilnie i grał już całkiem nieźle, ale nagle to rzucił, by już nigdy do saksofonu nie wrócić.


Keith gra starego klasycznego bluesa.



 

Matka Keitha opowiadała, że palić zaczął w wieku czternastu lat i tak to polubił, że nie było sposobu, żeby go oduczyć. W bardzo kontrowersyjnym wywiadzie Keith powiedział: "Opowieści o wielkiej szkodliwości papierosów i alkoholu są grubo przesadzone. Są wymysłem lekarzy. Ja palę prawie całe życie a napić też się lubię i jakoś mi to nie szkodzi..." Sporo szumu wywołała ta wypowiedź. Mick też kiedyś palił. Było to w początkach istnienia Rolling Stones. Dość szybko z tego zrezygnował. Kiedy powiedziano o tym Richardsowi, odpowiedział: "Ja nie mam zamiaru, a Mick miał zawsze kaprysy."




Przyłapać Keitha na niepaleniu łatwo nie jest. Aczkolwiek czasem fotoreporterzy miewają szczęście:

A jego kondycja zadziwia, tym bardziej, że jak opowiadają nauczyciele i rodzina Keitha, nigdy nie lubił żadnego sportu. Sport wymaga dyscypliny, a tego Keith nie znosił . Matka żartowała, że jedynym sportem, który Keith polubił były bijatyki. To mu zostało.


Keith nawiązuje tu do tradycji. Dokładnie tak wyglądał strój angielskiego boksera w wieku XIX i w początkach XX. Takie "gatki", szarfa, nagi tors, bose stopy i gołe pięści [żadnych rękawic]. Ten sport powstał w Anglii i był niezwykle popularny. Wszędzie, w każdym miasteczku i każdej wsi.


 

Mój ulubiony solowy album Keitha.




 

Czy wiecie, że piękna ballada 'Wild Horses' była początkowo kołysanką skomponowaną dla pierworodnego Keitha, Marlona?




Marlon o ojcu : - Keith to świetny tato. Bardzo wyrozumiały, przyjazny i tolerancyjny. - A czy coś chciałbyś w nim zmienić? - hmm.....Byłoby nieźle, gdyby przerwy pomiędzy kolejnymi papierosami były nieco dłuższe.

 

Mister Brian Jones lat 5.

W czasach szkolnych Brian miał pseudo Buster i nawet niektórzy nauczyciele tak się do niego zwracali. Z nauką problemów nie miał, ale nie dzięki pracowitości. Jeden z nauczycieli wspomina go tak: "Zdecydowanie nieprzeciętna inteligencja, ale równie nieprzeciętne lenistwo". Brian radził sobie, tak czy inaczej z każdym przedmiotem, choć interesowały go wyłącznie angielski [głównie literatura] a przede wszystkim muzyka. Kłopoty wychowawcze sprawiał nieustannie. Zawieszany był kilkakrotnie. Jeden z nauczycieli opowiada, iż pan Jones na konkretne pytanie potrafił odpowiedzieć że wie, ale nie będzie o tym mówił, bo go to nudzi. Jednak zawsze z każdego kłopotu jakoś wybrnął, dzięki tejże właśnie nieprzeciętnej inteligencji. Sportu, szczególnie zespołowego nie lubił i unikał. Lubił jedynie badmintona i skoki do wody. W orkiestrze szkolnej grał na klarnecie, a grał znakomicie. Pomimo wielkiej zachęty ze strony nauczycieli i rodziny Brian nie zdecydował się na studia. Edukację zakończył na szkole średniej. Nie chciał zajmować się niczym poza muzyką. W 1959 siedemnastoletniemu Brianowi urodziła się córka. Matką była 14-letnia "koleżanka z podwórka", Valerie. Dzieckiem zajęła się rodzina Valerie. Brian nie czuł się komfortowo w roli ojca. Muzykiem i kompozytorem Brian był świetnym. Praktycznie potrafił w krótkim czasie opanować każdy instrument, na którym miał ochotę grać.


Instrumenty, na których potrafił grać Brian Jones: akordeon, bandoneon, banjo, klarnet, flet, harmonijka ustna, klawesyn, gitara, mandolina, marimba, melotron, obój, fortepian, saksofon, sitar, ukulele, wszelkie instrumenty perkusyjne.


Brian z sitarem.


Niestety zaczęły się poważne problemy z narkotykami i alkoholem. Brian coraz częściej, zarówno na koncertach jak i w studio był jakby na innej imprezie. Odpływał w jakieś nieprawdopodobne improwizacje i solówki niekoniecznie na temat. Bywało, że zwyczajnie przysypiał. Stonesi zaczynali już mieć dość takich sytuacji. Najbardziej dokuczało to Keithowi, który najczęściej musiał swoją gitarą ratować sytuację. Stonesi zaczęli poważnie, acz niechętnie, rozważać potrzebę rozstania się z panem Jonesem. Brian postanowił zerwać z twardymi narkotykami i zdecydowanie ograniczyć alkohol. Jak opowiada jego dziewczyna zaczęło mu się to udawać. Niestety, tragiczna śmierć przerwała karierę tego niezwykłego muzyka.


Brian i Jimi Hendrix.


W posiadłości Briana Jonesa w Cheltenham mieszkał wcześniej A.A Milne, autor "Kubusia Puchatka".



I jeszcze film



Historia Rolling Stones do czasu tragicznej śmierci Briana. Moim zdaniem warto go zobaczyć, choć sami Stonesi wypowiadają się o nim raczej chłodno.


 

Mick po aresztowaniu w niesławnej aferze narkotykowej , po najeździe policji na dom Keitha w Redlands. Udało się znaleźć cztery nielegalne pigułki. Dzisiaj, już otwarcie publicyści nazywają te wydarzenia policyjną prowokacją. Z góry zaplanowano proces pokazowy i wysokie wyroki. Wielcy ze świata kultury i polityki stanęli w obronie Stonesów. Skończylo się na niczym. "Góra urodziła mysz".

To tutaj, w Redlands, miała swój początek sławetna afera "czterech tabletek"

Policja zaplanowała wielką i szumną pokazówkę. Miały się potem posypać zaszczyty i awanse. Zastraszyli i nakłonili do współpracy pseudo-hippisa i drobnego dilera Shneidermana, który włóczył się za Stonsami i był też wtedy w Redlands. Nieszczęsny David Shneiderman zapadł się potem pod ziemię. Wszelki ślad po nim zaginął. Szukali go, nie związani z muzyką, kumple Keitha i nie chciał być znaleziony. Jego przyjaciela Nicka Kramera [też był wtedy w Redlands] znaleźli. Mister Kramer zawdzięczał temu spotkaniu pobyt w szpitalu. Tego feralnego dnia gościem w Redlans był też George Harrison. Policja dostała zalecenie odgórne, by Beatlesa nie ruszać. Czaili się po krzakach w oczekiwaniu, aż Harrison wyjedzie. Działała widać Orwellowska reguła w myśl której: wszyscy rockmani są równi, ale niektórzy są równiejsi.

Te słynne cztery pigułki należały do Marianne Faithfull. Były lekiem na stany depresyjnie. Zapisał je Mariannie włoski lekarz i wykupiła je we włoskiej aptece. W UK były nielegalne i według brytyjskich przepisów, Marianne przemyciła narkotyk. Jagger wziął winę na siebie.


Mick i Marianne w drodze na końcową rozprawę.


"Proces miał miejsce od 27 do 29 czerwca (1967 roku). Robert (Fraser) i Mick byli przesłuchiwani pierwszego dnia - Rob za posiadanie heroiny, Mick za cztery pigułki zawierające amfetaminę. Obydwaj zostali posłani do więzienia w Lewes i tam mieli czekać na wyrok. Przez następne dwa dni przesłuchiwano Keitha. Nie było mnie podczas pierwszego dnia procesu. Byłam z Nicholasem, zatrzymałam się w domu Steve'a Marriotta, razem z moją dziewczyną Saidą. Na prawdę chciałam zniknąć podczas trwania procesu. Cała ta sprawa przerażała mnie. Nikt nie spytał mnie jak się czuję. Wszyscy byli zajęci!.Byli w pudle! Czekali na proces! A ja jestem osobą, która raczej zamiast siedzieć przy telefonie, wolałaby robić cokolwiek. Więc zadzwoniłam do Saidy i powiedziałam jak się czuję, a ona na to:" A do diabla z tym. Chodź, pojedziemy do Richmond, weźmiemy LSD i zostaniemy u Steve'a Marriotta przez weekend." I tak właśnie zrobiłyśmy. Pojechałam do domu Steva, aby się ukryć. Do niczego między nami nie doszło, to by było zbyt niemądre, poza tym byłam z moją piękną hinduską dziewczyną. Nikt by nie śmiał stanąć między nami, z Saidy była twarda sztuka. Wzięliśmy z chłopakami kwas. Steve Marriott, Ronnie Lane, Ian McLagan zawsze tacy byli, zawsze razem. Nie sądzę, żeby mieli wtedy dziewczyny. Mieliśmy jazdę i zwariowane rzeczy się działy. Ludzie zmieniali się w żaby w łazience, potem przychodzili i opowiadali tobie o tym z epickimi detalami. Najgorsze było to: wiedziałam, że Mick był w sądzie, pozostawiony sam, bez żadnego wsparcia. Ja po prosu nie byłam tego w stanie znieść, dlatego próbowałam zniknąć."

Marianne Faithfull



 

Chess Studio w Chicago.


"Gdy zaczęliśmy nagrywać w Chess Studio w Chicago, spotkaliśmy ludzi, których słuchaliśmy z taką euforią przez ubiegłe lata. To było coś! Wyobraź sobie bycie fanem kogoś, kogo nigdy nie spodziewałeś się spotkać, a w szczególności spotkać na równej stopie. Nie zajęło mi dużo czasu, by zrozumieć, że w Ameryce, a nawet w Chicago, blues nie był już tak słuchany, jak dawniej. Sposób, w jaki przyjęło nas środowisko muzyczne Chicago, szczególnie czarnoskórzy, bardzo nas zaskoczył. To bylo niesamowite. Początkowo czuliśmy się tam intruzami. Byliśmy wszak tylko zwykłymi chłopakami z Londynu, a tu nagle spotykamy się z naszymi bohaterami, którzy traktują nas, jak partnerów w muzyce. Gdy spotkaliśmy po raz pierwszy Muddy'go Watersa powiedział - "dzięki za to wszystko, co robicie dla naszej muzyki". No...spotkało nas coś niezwykłego. Nie spodziewaliśmy się, iż spotkamy kogoś, kogo tak podziwialiśmy a on powie nam " kocham to co robicie chłopaki. Wpadnijcie do mnie na obiad". Uważam, że wtedy Stonsi zcementowali swój związek z bluesem i czarną muzyką. To stało się już w czasie pierwszej sesji nagraniowej dla Chess. Nagle znaleźliśmy się w środku tego wszystkiego. To było uczucie nie do opisania. Wszak dopiero rok minął od czasu gdy zaczęlismy starać się przekonać słuchaczy w Anglii, że nasza muzyka jest warta słuchania. To, że ludzie których tak podziwialiśmy, zaczęli nas wspierać, było solidnym kopniakiem do przodu. Bardzo poprawiło morale kapeli i pomogło poradzić sobie z naszym pierwszym turne po Stanach. Dla nas była to droga do nieba."

Keith Richards.




 

Wystawa znakomita. Daleko przewyższyła oczekiwania. Mam świadomość, iż cokolwiek napiszę, nie odda wspaniałości tej ekspozycji. Mieszcząca się na parterze i pierwszym piętrze renomowanej londyńskiej galerii wystawa, bardzo interesująco pokazała 50-cio letnią historię zespołu. Widzieliśmy wiernie odtworzoną kopię mieszkania wynajmowanego przez Stonesów na początku kariery zespołu. Realistyczny bałagan, stosy śmieci i brudnych naczyń w kuchni. Nawet paskudny zaciek w górnym rogu sypialni. Widzieliśmy mnóstwo manekinów ubranych w stroje w których występowali Stonsi na koncertach. Widzieliśmy kopię studia i mogliśmy sami ustawiać instrumenty i wokale do wybranych kawałków Rolling Stones na stole mikserskim. Mogliśmy oglądać instrumenty na których Rolling Stones koncertowali, jak i te z prywatnych kolekcji muzyków. Mogliśmy oglądnąć modele najsłynniejszych scen koncertowych w karierze zespołu. Na wielu ekranach obejrzeliśmy ciekawe wywiady i fragmenty najlepszych koncertów kapeli. Wysłuchaliśmy też bardzo interesujących wypowiedzi muzyków z zespołu, na wszelkie tematy związane z muzyką i jej tworzeniem (tu królował Keith Richards). Czego tam nie było?! Prywatne notatki Micka, dzienniki Keitha....Nie sposób opisać tą wystawę. Niechaj rekomendacją będzie fakt, iż spędziliśmy tam prawie cztery godziny. Nie mogę pokazać żadnych zdjęć. Obowiązywał, mocno pilnowany, zakaz fotografowania. Jak się dowiedziałem, był to wymóg zarówno galerii, jak i panów z zespołu. Spory, wielkoformatowy album opowiadający o wystawie, kupiony w sklepie galerii, mimo iż znakomity, nie do końca jest pocieszeniem. Brakuje mi wielu fotografii (np. mieszkania chłopaków).





 





 


Niektóre z harmonijek Micka.


"W czasach gdy odwiedzałem klub Alexisa Cornera grał z nim harmonijkarz Cyril Davies. Miałem wtedy około 18-stki i marzyłem by nauczyć się grać na harmonijce. W tamtych czasach nie było to łatwe. Nie było żadnych podręczników gry na harmonijce i praktycznie żadnych możliwości, by dowiedzieć się jak zacząć. Nie było tak jak np. z gitarą czy fortepianem, gdzie łatwo było znaleźć podręczniki z lekcjami gry i nauczyciela. Dźwięki harmonijki są ukryte w naszych ustach i trzeba wiedzieć jak sie zabrać za to, by je odnaleźć. Bardzo tego chciałem, podszedłem więc do Daviesa i powiedziałem: Cyril, czy mógłbyś mi pomóc nauczyć się gry na harmonijce? Usłyszałem: to tylko pieprzone dmuchanie i pieprzone wciąganie. Już wiesz, to teraz się odpieprz. To była cała moja harmonijkowa lekcja."

Mick Jagger.


 


 



















107 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page